Przychodziłem do tej
kawiarni codziennie.
Nie dlatego, że mieli
świetną kawę i ciastka,
chociaż to też był jeden
z powodów.
Siadałem zawsze w tym
samym miejscu i czekałem.
Czekałem, aż pojawi się
w drzwiach, aż jej smukłe
palce popchną z gracją
te cholerne drzwi.
A ja ujrzę ją odzianą w
obcisłą, czarną sukienkę,
w czarnym kapeluszu,
który zakrywał jej małą,
smukła twarzyczkę.
Jej długie nogi wykończone
czerwonymi szpilkami.
Zobaczę jak zmierza do
swojego stolika, jak zakłada
nogę na nogę.
Jej krwistoczerwone
usta.
Zdejmie kapelusz, a jej
kasztanowe, krótkie włosy
opadaną delikatnie kaskadą
na ramiona.
Zamówi kawę, wyciągnie z torebki
magazyn i zacznie się relaksować.
I tak codziennie.
Codziennie nie mam odwagi
się do niej przysiąść i porozmawiać.
Codziennie tchórzę.
Codziennie sycę się widokiem
tej zjawiskowej istoty
i codziennie pragnę, by zaszczyciła
mnie spojrzeniem swych
bursztynowych oczu.
Piękny tekst, bardzo mnie poruszył :)
OdpowiedzUsuńhttp://juliet-monroe.blogspot.com/