Uwielbiałem przywoływać
w swojej głowie
jej obrazy...
Nigdy nie musiałem daleko
szukać, była
wytatuowana na moich
źrenicach...
Była w każdym moim
splocie..
W każdej komórce..
Uwielbiałem jej zażenowanie,
gdy ktoś prawił jej
komplementy,
jak spuszczała wzrok
i mamrotała ciche dziękuje,
unosząc przy tym lekko
kąciki ust..
Uwielbiałem jej uśmiech..
Jej pełne, krwiste wargi..
To jak je przegryzała,
gdy intensywnie o czymś
rozmyślała..
Uwielbiałem ten jej
cholerny rozgardiasz
na głowie,
te wszystkie kosmyki,
które wydostały się spod
gumki i okalały jej
drobną twarz..
Uwielbiałem jej oczy..
Boże jak ja je kochałem..
To iskrzenie, gdy z zapałem
mi coś opowiadała..
Ten błysk napędzany
gestykulacją...
Uwielbiałem jej obojczyki..
Piękne, smukłe, wystające
obojczyki..
To jak mogłem się w niej zatracać..
Uwielbiałem..
Jej nieobecność paliła mnie
do żywego..
Wspomnienie jej osoby było
tak realne, tak bliskie, tak namacalne...
A jednocześnie, wiedziałem,
kurwa wiedziałem,
że już jej nie zobaczę..
Myślę, że nigdy się
z tym nie pogodzę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz