Mijałem dzisiaj
na ulicy - myślałem
sobie zupełnie przypadkowo -
ulicznego malarza.
A może nie był uliczny,
tylko udawał?
Nieistotne.
Z pasją bazgrał -
tak sądziłem, że bazgrał,
bo wiecie rzucał się z tym
pędzlem to tu to tam.. -
na płótnie.
A ja jak zaczarowany
stanąłem i wpatrywałem
się w tą jego walkę z emocjami.
Patrzyłem i nie dowierzałem,
ponieważ nagle wszystkie
moje "przypadkiem", "myślałem"
oraz "sądziłem" przemieniły się
w jakiś wyrafinowany plan,
że musiałem tu być.
Obcy mi człowiek
namalował obraz kobiety
z najsmutniejszymi i jednocześnie
z najpiękniejszymi oczami
na świecie.
Oniemiałem, ponieważ
raz w życiu widziałem
takie oczy..
Zgubiłem je..
A on pomógł mi je odnaleźć..
Oczywiście, że kupiłem
ten obraz..
Przedstawiał Ją...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz